Tuesday, August 24, 2010

Puddle-splashing Protocol – Protokół postępowania po ochlapaniu kogoś

What is the proper Polish protocol after accidentally splashing a pedestrian as you drive by? By the reaction I got, I suspect my protocol was not the norm.

Jaki jest właściwy protokół postępowania  w Polsce po przypadkowym ochlapaniu pieszego podczas jazdy samochodem? Po tym jaką reakcję otrzymałam - podejrzewam, że moje postępowanie nie było normą.

Sunday, August 22, 2010

Village Life Is Educational - Życie Na Wsi Jest Pouczające

Summer 2010 036 Life in the Village is really quite educational for children. Children need to spend time outdoors. Children need to experience nature. Children need to get dirty. They need fresh air. I absolutely cannot sell the Village house. I must not sell the Village house. I have to keep the Village house.

Because you see, actually, when I am in the City, I would like to sell the Village house. Why? Because the City is the place to be, of course. Schools, museum, education, culture, infrastructure, coffee to go – the essentials really. The Village is just the Village – I say as I sit in the City.

The City is so overrated – I say as I sit in the Village. The Village has got nature, peace and quiet, quaint neighbors, room to move. Ok, so we haven’t got sewer hook-up or any place to work but hey, you have to give something  to get something. Lizzie describes the Village as the place we go to sleep without the noise from the cars. A very observant little girl, she is.

The Village really is quite educational for my girls and for that reason alone we will not sell our house.

Recent attractions of the Village:

a week-old dead mouse (discovered a week ago and re-discovered this weekend)

a frogSummer 2010 052 (girls observing frog in picture)

2 wasps nests in the ground that required plugging up

a pair of love birds (ok, 2 white pigeons but love birds sounds better)

a big, green grasshopper which was exceptionally interesting as was found in kitchen in morning

ducks, pigs,cows,horses

chickens from neighbor who keep invading our garden (chickens invading, not neighbor)

a roebuck watched at twilight from bedroom window (must remember to buy binoculars)

white storks (they are everywhere)

grey herrons

greylag geese

cormorants (too numerous to count)

great crested grebes (which I thought were ducks)

Not connected to animal observations but still otherwise interesting and perhaps even educational….

castle ruins Summer 2010 023

palaceSummer 2010 024 

super-scary scarecrows of our next door neighborSummer 2010 039Summer 2010 040 

But not all the educational qualities of the Village are strictly reserved for children. This weekend I was able to partake of the educational information on offer as well. (fortunately for you and for me, will be no photographs)

gossip from the Village shop…

The shop owner knowing that we have suffered from a bout of chicken pox felt compelled to share with us the information that mumps was going around the village. Good to know. The first afflicted was the school Principal. Adult man with mumps. Interesting. He, however, did not know that it was mumps because –as told by shop owner – he had quite an unusual first symptom. “Yes, yes, swollen neck,” I said. “Swollen neck?! No! He had swollen testicles! Can you imagine what he must have thought?” shouts and laughs the shop owner. “Wonder what his wife must have thought!?” I exclaim.  Misiu had to quickly make his escape out the shop door because he could not contain his laughter. We laughed a teary-eyed laugh all the way home.

If you question the educational value of this gossip, let me know if you feel the same way the next time you or anyone you love gets swollen testicles. It’s practically a free medical diagnosis ;)

Viva la Village!

PS1 Thank you to Misiu for listing for me the proper names of the animals and birds that we saw. Proper names are much better than my original “some birds and some animals”.

PS2 Misiu has always said that we would sell our house only if some eccentric millionaire offered us a huge sum for it. I find that very unlikely but not because of the difficulty in finding eccentric millionaire but in difficulty in persuading said millionaire to part with huge sum of money in exchange for our house. Very unlikely really. Rather highly unlikely. Ok, quite impossible, I am sure as we do have an eccentric millionaire in our acquaintance. He has visited our home…quite liked it actually. Did not propose us huge sum. Bummer.

PS3 Kielbasa Stories has a new follower. Welcome beemwe! Thanks for joining us and thanks for reading.

Życie na wsi jest pouczające

Żyjąc na wsi dzieci naprawdę mogą się czegoś nauczyć. Dzieci muszą spędzać czas na dworze. Muszą doświadczyć trochę natury. Muszą się wybrudzić. Potrzebują świeżego powietrza. Absolutnie nie mogę sprzedać domu na wsi. Nie wolno mi sprzedać domu na wsi. Muszę zatrzymać mój dom na wsi.

Bo – wiecie – kiedy jestem w Mieście chciałabym sprzedać dom na wsi. Dlaczego? Ponieważ Miasto to jest miejsce gdzie musisz być – oczywiście. Szkoły, muzea, edukacja, kultura, infrastruktura, kawa na wynos – podstawy, naprawdę. Wieś to po prostu wieś – mówię, kiedy siedzę w Mieście.

Miasto jest takie przereklamowane – mówię, kiedy siedzę na wsi. Wieś ma naturę, ciszę i spokój, osobliwi sąsiedzi, przestrzeń. OK, nie mamy podłączonej kanalizacji ani nie ma gdzie pracować, ale – hej! – zawsze jest coś za coś. Lizzie opisuje wieś jako miejsce gdzie chodzimy spać bez hałasu samochodów. Bardzo spostrzegawcza dziewczynka, prawda?

Nasze dziewczynki naprawdę uczą się dużo na wsi i chociażby z tego powodu nie sprzedamy naszego domu.

Atrakcje na wsi ostatnio:

tygodniowa zdechła mysz (odkryta tydzień temu i ponownie odkryta w ten weekend)

żaba (dziewczyny oglądające żabę na zdjęciu)

2 gniazda os w ziemi, które wymagały zatkania

para zakochanych ptaszków (OK, 2 białe gołębie ale zakochane ptaszki brzmi lepiej)

wielki zielony konik polny, który był wyjątkowo interesujący, gdy znaleźliśmy go w kuchni rano

kaczki, świnie, krowy, konie

kurczaki od sąsiada, ciągle w naszym ogrodzie (kurczaki, nie sąsiad)

koziołek sarny obserwowany o zmierzchu z okna sypialni (muszę pamiętać, żeby kupić lornetkę)

białe bociany (są wszędzie)

czaple siwe

gęsi gęgawy

kormorany (zbyt wiele, żeby zliczyć)

perkozy dwuczube (myślałam, że to kaczki)

Nie związane z obserwacją zwierząt, ale ciągle interesujące, a może nawet pouczające...

ruiny zamku

pałac

bardzo straszne strachy na wróble u naszego sąsiada w domu obok

Ale nie wszystkie wartości edukacyjne wsi są wyłącznie zarezerwowane dla dzieci. W ten weekend ja również mogłam skorzystać z edukacyjnych informacji w ofercie. (na szczęście dla was i dla mnie będzie bez zdjęć)

plotka z wiejskiego sklepu…

Właścicielka sklepu wiedząc, że przeszliśmy atak ospy wietrznej poczuła się zobligowana podzielić się z nami informacją, że świnka panoszy się we wsi. Dobrze wiedzieć. Pierwszą dotkniętą osobą był dyrektor szkoły. Dorosły mężczyzna ze świnką. Ciekawe. Nie wiedział jednak, że ma świnkę, ponieważ – jak twierdzi właścicielka sklepu – miał nietypowy pierwszy objaw. „Tak, tak, spuchnięta szyja”- powiedziałam. „Spuchnięta szyja? Nie! Jemu spuchły jądra! Czy możecie sobie wyobrazić, co on musiał pomyśleć?” – właścicielka sklepu krzyczy i śmieje się. „Ciekawe, co jego żona musiała sobie pomyśleć!?” – wykrzyknęłam. Misiu musiał szybko uciec ze sklepu, ponieważ nie mógł dłużej powstrzymać śmiechu. Śmialiśmy się i płakaliśmy całą drogę do domu.

Jeśli kwestionujecie wartość edukacyjną tej wiadomości – dajcie znać, jeśli poczujecie to samo następnym razem, kiedy wy lub ktoś z waszych ukochanych będzie mieć spuchnięte jądra. To praktycznie darmowa diagnoza medyczna ;)

Viva La Wieś!

PS1 Podziękowania dla Misia za sporządzenie listy właściwych nazw zwierząt i ptaków, które widzieliśmy. Właściwe nazwy są dużo lepsze niż moje „jakieś ptaki i jakieś zwierzęta”.

PS2. Misiu zawsze mówi, że sprzedalibyśmy nasz dom tylko wtedy, gdyby jakiś ekscentryczny milioner zaoferował za niego ogromną sumę. Myślę, że to bardzo mało prawdopodobne, ale nie w związku ze znalezieniem ekscentrycznego milionera, ale w trudności, żeby namówić tego milionera do wymiany ogromnej sumy pieniędzy za nasz dom. Naprawdę mało prawdopodobne. Nawet bardzo mało prawdopodobne. OK, dość mało prawdopodobne, jestem pewna jako, że mamy ekscentrycznego milionera wśród znajomych. Otóż on odwiedził nasz dom ... nawet mu się spodobał . Nie zaproponował nam ogromnej sumy. Skucha.

Tuesday, August 17, 2010

Shopping in the Village: How To Get What You Want - Zakupy w Miasteczku czyli Jak Dostać To Co Chcesz

We return to our trip down memory lane and fondly remember my first year in Poland. Oh, the days before Biedronka and Żabka ‘round every corner ;)

Imagine that you take your ecological shopping bag, grab your keys and head out the door to do your shopping. All the supermarkets and self-service shops in your town have evaporated overnight, your only choice left-  a small, corner shop where you have to ask the shop assistant for each product that you want. There’s no window shopping, no browsing. You have to know what you want and promptly ask the shop lady for it as a line forms behind you. The language that she speaks is unknown to you. The products all are new to you. The money in your pocket is strange. Although all the products obviously have names, you don’t know how to say any of them and everyone is looking at you and you are sweating and you are wearing totally retarded cowboy boots.

Day one, you go home empty-handed, but on day two you are determined…and hungry. You have a shopping list and dictionary. That’s how I felt in the Village. Hungry and determined, armed with a shopping list, my yellow dictionary and totally retarded cowboy boots.

On one of my first shopping trips, I wanted to buy a loaf of bread. How I tired myself trying to figure out how to say just that – a loaf of bread. Little did I know that in Polish the word for bread, (chleb) is countable. Of course, you can order a loaf of bread but it is sufficient to say “poproszę chleb”. I got the bread back home proud as anything only to realize that I did not have a knife ; (Deep dark confession- Before coming to Poland, I had never sliced a loaf of bread. The berating may begin.)

Another day I decided to get crazy and order some rolls. In  Polish the ending of the noun changes depending on the number (and gender) and those numbers are not so easy to say. I could manage 1 or 2 rolls but 3 was impossible. It had nothing to do with the rolls but with the number 3 (trzy). 4 (cztery) rolls was pretty safe but the safest number for me was 5 (pięć). It was the easiest to say, but at the number 5, the ending of the word rolls is different. As I stood in line, I  contemplated pięć bułki? pięć bułek? pięć bułków? As I often did, I listened very carefully to what the other shoppers were buying and this time they did not let me down. I went home with “pół chleba”. What? It’s practically the same thing and much more useful to me than pół litra.

In Poland, I discovered 2 juices which I liked very much and drank all the time – banana juice and peach juice. Maybe that’s why I go so fat during my short stay. Banana juice is pretty easy to say, sok bananowy, but peach juice is almost impossible, sok brzoskwiniowy. The shop ladies knew that I really liked banana juice so sometimes when they were running low, they put one carton under the counter just for me. (Super nice) And from that, my clever plan was born. If I didn’t see any banana juice on the shelf, I still asked for it. More often than not, a carton was waiting for me, but in the event that there was no banana juice, the shop lady then offered me peach juice to which I only had to say “tak”.

A smart plan, wasn’t it?

Powracamy w naszej podróży do przeszłości i z rozrzewnieniem rozpamiętujemy mój pierwszy rok w Polsce. Och, było to zanim pojawiły się BIEDRONKI i ŻABKI na każdym rogu.

Wyobraźcie sobie, że bierzecie swoją ekologiczną torbę, klucze i walicie za drzwi, żeby zrobić na zakupy. Wszystkie supermarkety i sklepy samoobsługowe wyparowały przez jedną noc, jedyny wybór, który pozostał – to sklepik na rogu, gdzie musisz poprosić panią ekspedientkę o każdy produkt, który chcesz. Nie ma oglądania wystaw, przeglądania towaru. Musisz wiedzieć, co chcesz i szybko poprosić o to ekspedientkę, bo już tworzy się za tobą kolejka. Język, którym ona mówi jest ci nieznany. Towary też stanowią nowość. Pieniądze w kieszeni dziwne. Chociaż wszystkie towary mają nazwy, nie wiesz jak się je wymawia, a jeszcze każdy się na ciebie patrzy, a ty się pocisz i masz na nogach totalnie ułomne kowbojskie buty.

Dzień pierwszy – wracasz do domu z pustymi rękami, ale na drugi dzień jesteś zdeterminowana ... i głodna. Masz listę zakupów i słownik. Tak się czułam w Miasteczku. Głodna i zdeterminowana, uzbrojona w listę zakupów, mój żółty słownik i totalnie ułomne kowbojki..

Na jednej z moich pierwszych wypraw na zakupy, chciałam kupić bochenek chleba. Jak ja się namęczyłam, żeby wymyślić jak to powiedzieć – bochenek chleba. Nie wiedziałam nic o tym, że słowo chleb w języku polskim jest policzalne. Oczywiście można zamówić bochenek chleba, ale wystarczy powiedzieć „poproszę chleb”. Wróciłam z chlebem do domu, żeby tylko zorientować się, że nie mam noża ;) (Wyznanie prosto z serca – zanim przyjechałam do Polski nigdy przedtem nie kroiłam chleba. Teraz możecie mnie zwymyślać.)

Następnego dnia postanowiłam zaszaleć i kupić parę bułek. W polskim końcówki rzeczowników zmieniają się w zależności od liczby i rodzaju, a liczebniki te nie są łatwe w wymowie. Umiałam powiedzieć jedna lub dwie bułki, ale już trzy było niemożliwe. Chodziło o liczbę 3 (trzy). 4 (cztery) było już bezpieczniejsze, ale najłatwiejsza była liczba 5 (pięć). Było to najłatwiej powiedzieć, ale przy liczbie 5 zmienia się końcówka słowa BUŁKA. Jak tak stałam w kolejce, zaczęłam kontemplować pięć bułki? pięć bułek? pięć bułków? Tak jak to często robiłam posłuchałam uważnie co inni klienci kupują, no i tym razem nie mogli mnie zawieść. Wróciłam do domu z PÓŁ CHLEBA. No co? To praktycznie to samo i bardziej dla mnie pożyteczne niż pół litra.

W Polsce odkryłam 2 soki, które bardzo polubiłam i piłam przez cały czas – sok bananowy i sok brzoskwiniowy. Może dlatego tak utyłam podczas mojego krótkiego pobytu. Sok bananowy – w sumie łatwo powiedzieć, ale BRZOSKWINIOWY po prostu niemożliwe. Panie sklepowe wiedziały, że naprawdę smakował mi sok bananowy, więc czasami kiedy już im się kończył zostawiały coś dla mnie pod ladą. BARDZO FAJNIE. I tak zrodził się mój sprytny plan. Jeśli nie widziałam soku bananowego na półce - to i tak o niego prosiłam. Często karton czekał już na mnie. Ale kiedy nie było już soku bananowego, sklepowa zawsze proponowała sok brzoskwiniowy, a wtedy już mogłam tylko powiedzieć TAK!

Sprytny plan, co nie?

Wednesday, August 11, 2010

Questions? Pytania?

Are pampuchy and kluski na parze the same thing?

What’s the singular of pampuchy?

pampuch? pampucha?

And why do my leniwe pierogi require 4 times more flour than the recipe?

Czy pampuchy i kluski na parze to to samo?

Jaka jest liczba pojedyncza?

pampuch? pampucha?

I dlaczego moje leniwe pierogi wymagają 4 razy więcej mąki niż w przepisie?

Monday, August 9, 2010

Lizzie’s Favorite Songs

“Cry Wolf” by a-ha

Lizzie sings while taking a bath, “Cry wolf…Time to worry now…”

“Poison” by The Prodigy

Lizzie sings at bedtime, “I got the poison. I got the remedy. I got the pulsating rhythmical remedy.”

“Bob the Builder theme song”

Lizzie sings in Carrefour, “Bob the Builder. Can we fix it? Bob the Builder. Yes we can!” She knows the whole song, but I don’t so that’s all you’ll get.

“Mamma Mia” by ABBA

Lizzie sings in the car, “Mamma mia, here I go again. My my, how can I resist you? Mamma mia, does it show again? My, My…”

“Ogórek”

Lizzie and Rosie sing at breakfast, “Ogórek, ogórek, ogórek. Zielony ma garniturek.”

“Dude Looks Like a Lady” by Aerosmith

Lizzie sings in the garden, “Dude looks like a lady. Dude, dude, dude, dude, dude looks like a lady.”

“Freestyler” by Bomfunk MC’s

Lizzie sings while rocking around the room, “Freestyler. Rock the microphone. Straight from the top of my dome.”

“Freestylo” from Kazakstan’s version of Idol. It doesn’t involve a lot of singing, just playing a toy guitar and screaming “fo fo fo fo freestylo” with a Kazak accent. It’s on youtube somewhere.

And the absolute best (also popular with Rosie) is…..

“We are the robots” by Kraftwerk

Lizzie sings at the playground, “We are the robots. Ploom  - ploom ploom ploom. Ya tvoi sluga, ya tvoi rabotnik”

They are definitely their father’s children.

Also yesterday when I asked Lizzie what she wanted for dessert she said “kabanos”.

 

“Cry Wolf” piosenka a-ha

Lizzie śpiewa kiedy bierze kąpiel, “Cry wolf…Time to worry now…”

“Poison” utwór The Prodigy

Lizzie śpiewa przed pójściem spać, “I got the poison. I got the remedy. I got the pulsating rhythmical remedy.”

Piosenka tytułowa “Bob the Builder” – Bob Budowniczy

Lizzie śpiewa w Carrefour-ze, “Bob the Builder. Can we fix it? Bob the Builder. Yes we can!” Ona zna całą piosenkę, ale ja nie – więc to całe słowa, które dostaniecie.

“Mamma Mia” ABBY

Lizzie śpiewa w samochodzie, “Mamma mia, here I go again. My my, how can I resist you? Mamma mia, does it show again? My, My…”

“Ogórek”

Lizzie i Rosie śpiewają podczas śniadania, “Ogórek, ogórek, ogórek. Zielony ma garniturek.”

“Dude Looks Like a Lady” piosenka Aerosmith

Lizzie śpiewa w ogrodzie, “Dude looks like a lady. Dude, dude, dude, dude, dude looks like a lady.”

“Freestyler” utwór Bomfunk MC’s

Lizzie śpiewa bujając się po pokoju, “Freestyler. Rock the microphone. Straight from the top of my dome.”

“Freestylo” z kazaskiego IDOLA. Nie wymaga dużo śpiewania, tylko granie na zabawkowej gitarze i krzyczenie “fo fo fo fo freestylo” z kazaskim akcentem. Jest gdzieś na youtube-ie.

I absolutny numer jeden (Rosie również bardzo lubi) to…..

“We are the robots” utwór Kraftwerk

Lizzie spiewa na placu zabaw, “We are the robots. Ploom  - ploom ploom ploom. Ya tvoi sluga, ya tvoi rabotnik”

Dziewczynki są zdecydowanie dziećmi swojego ojca.

Także wczoraj kiedy spytałam Lizzie, co chce na deser – powiedziała “kabanos”.

Thursday, August 5, 2010

Chicken Pox Reactivated

Sunday, I was planning to write a post on how guilty I felt because now Rosie has chicken pox while I remained pox-free thanks to my vaccination. I even had a title in mind - “Feeling Guilty”. That post is nixed for the simple reason that I, too, have chicken pox.

Thanks super-expensive chicken pox vaccination!

Ok, ok, I was aware of the fact that the chicken pox vaccination is not 100% fool-proof. In fact, I have secretly been waiting for my pox to arrive because it doesn’t really matter if the failure rate is 30% or .00003%, I know that I’ll be the one to get it. It’s just my luck.

You know there is that .0000X% for a reason. That % is represented by a real person like me or you, but let’s just say ME. Because it is always me. This is a fact that I always express to my doctors and dentists. Maybe I should also share this information with my mechanic and seamstress. Just in case.

I remember when I was waiting to get my mastitis operated on in the hospital. It caused quite a stir among the medical professionals for a few reasons. (If you don’t like gross medical stuff, you might want to skip this)

Reason number 1 – It was huge. So large in fact it was noticeable even when I was fully-clothed – kind of a third breast.

Reason number 2 – I had been under the care of another physician (with an impeccable reputation, and by “impeccable reputation” I mean “take your money and do nothing”). The new doctors (who all came to marvel at my 3rd breast and inquire if I had tried cabbage leaf compresses) said they had never seen such a thing on a woman who was under the care of a physician. Unfortunately (as I mentioned above), the care of that physician involved taking my money and telling me to wait and then taking my money again and telling me to wait again…for 9 visits in fact at 150 PLN a pop. You can understand my resentment that after such a long and expensive time, I still had mastitis.

Reason number 3 – After my original doctor refused to drain the mastitis (even though he had ordered me and Lizzie to be at the hospital at 7:00 in the morning ready for admittance). I went to another hospital where I turned into “crazy foreign lady” threatening to cut it out myself. I only asked them to do a USG and mark an X where I should cut. Just to let you know, it was not a bluff. It was that big and hurt that much and I had had it for more than 2 months. Cutting it would have been such a relief.

Luckily, for me a very nice and caring doctor took me under his care. He is still my doctor till this day. He did make an X and before he made the incision, I asked him how dangerous this procedure was. “Not dangerous at all,” he replied. “Ok, but like what percent of patients have complications after something like this,” I inquired. “Practically none,” he reassured me. “Ok, but like what are the chances of life-threatening complications?” I pressed on. “Zero to none,” he calmly stated, but I could see that he was curious or just thought I was plain crazy.

I explained, “Let’s cut to the chase, Doctor. If 1 person in 50 years dies from this procedure, it’ll be me. You know, if 2 people die a year in the whole world from umbrella accidents, they both will be me.” My doctor looked confused. “Yes, both. Because after my first fatal umbrella accident, I will be resuscitated and sent home only to have another fatal umbrella accident the next day it rains!” The doctor, scalpel in hand, looked at me and calmly said, “Are we cutting?” “Yeah, go ahead,” I replied. I turned my head away, not wanting to see all the gore only to discover that I had a perfect view reflected in the shiny white wall tiles, but I grinned and bore it. It was sweet, disgusting relief.

And lo and behold, after one week my breast was practically back to normal. It had not turned black and fallen off as I had expected, nor had a rare infection spread to my heart killing me instantly. After 2 weeks at my check-up my doctor commented dryly, “I see you are still alive.”

Yes, yes I am.

PS Rosie, who was initially thrilled to get chicken pox like her big sister, has after 5 days had enough. She keeps repeating, “Już nie chcę chicken pok-a.”

PS2 Kielbasa Stories has some new followers. Welcome Beata and zuz! Thank you for joining us and thanks for reading.

 

W niedzielę planowałam, żeby napisać post o tym jak winna się czułam, ponieważ Rosie ma teraz ospę podczas gdy ja pozostaję wolna od ospy dzięki szczepionce. Nawet miałam tytuł w głowie – „Czuję się winna”. Ten post został odwołany z prostej przyczyny – teraz ja też mam ospę wietrzną.

Dzięki ci super-droga szczepionko na ospę!

Okej, okej. Byłam świadoma, że szczepionka nie ma 100-procentowej pewności. Prawdę mówiąc, czekałam na pojawienie się ospy, bo tak naprawdę nie ma znaczenia, czy odsetek jest 30% czy 0,00003% - wiem, że ja będę tą osobą, która ją dostanie. Po prostu mam takie szczęście.

Wiecie, że jest ten ułamek procenta prawdopodobieństwa czegoś. Ten odsetek to jest prawdziwa osoba taka jak ja lub ty, ale powiedzmy wprost – to JA. Bo to zawsze jestem ja. To fakt, o którym zawsze mówię mojemu lekarzowi lub dentyście. Może powinnam też podzielić się tą informacją z moim mechanikiem i krawcową. Tak na wszelki wypadek.

Pamiętam kiedy czekałam w szpitalu na zabieg usunięcia ropnia w piersi. Spowodowało to niezłe zamieszanie wśród całego personelu medycznego z kilku powodów. (Jeśli nie lubicie obrzydliwych historii medycznych, możecie ten fragment przeskoczyć.)

Powód nr 1 – Ropień był ogromny. Tak duży, że był zauważalny nawet w pełnym ubraniu – coś w rodzaju trzeciej piersi.

Powód nr 2 – Byłam pod opieką innego lekarza (o nieskazitelnej reputacji, a przez „nieskazitelną reputację” mam na myśli „weź pieniądze i nie rób nic”). Nowi lekarze (którzy wszyscy przyszli podziwiać moją trzecią pierś i zapytać czy próbowałam okładów z liści kapusty) powiedzieli, że nigdy nie widzieli czegoś takiego u kobiety będącej pod opieką lekarza. Niestety (jak wcześniej wspomniałam), opieka tego lekarza polegała na braniu pieniędzy i mówieniu mi, żebym czekała, a potem znowu braniu pieniędzy i mówieniu mi, żebym czekała... na 9 wizyt po 150 złotych każda. Możecie zrozumieć moją rezygnację, że po tak długim i drogim czasie ciągle miałam ropień.

Powód nr 3 – Po tym jak mój pierwszy lekarz odmówił wyczyszczenia ropnia (nawet po tym jak kazał mi przyjść z Lizzie do szpitala o 7 rano i być gotową na przyjęcie). Poszłam do innego szpitala, gdzie zamieniłam się w „szaloną kobietę z zagranicy” grożąc, że wytnę sobie ten ropień sama. Poprosiłam ich tylko, żeby zrobili RTG i narysowali krzyżyk tam gdzie mam przeciąć. Powiem wam, że to nie był blef. To było takie wielkie i tak bolało i miałam to ponad dwa miesiące. Wycięcie go byłoby taką ulgą.

Na szczęście dla mnie, bardzo miły i opiekuńczy doktor zajął się mną. Jest moim lekarzem aż do dziś. Narysował krzyżyk i zanim wykonał nacięcie spytałam go jak niebezpieczny to zabieg. „ W ogóle nie jest niebezpieczny” – odparł. „Okej, ale jaki jest procent pacjentek, które mają komplikacje po czymś takim” – spytałam. „Praktycznie zero.” – zapewnił. „Okej, ale jakie jest prawdopodobieństwo komplikacji zagrażających życiu?” – dalej naciskałam. „Od zera do żadnego” – stwierdził spokojnie, ale zauważyłam, że on był zaciekawiony albo po prostu myślał, że zwariowałam.

Wyjaśniłam “Przejdźmy do rzeczy doktorze. Jeśli 1 osoba na 50 lat umiera po tym zabiegu – to będę to ja. Wie pan, jeśli 2 osoby w roku umierają na całym świecie od nieszczęśliwych wypadków z parasolką – oba te przypadki to będę ja.” Mój doktor wyglądał na skonfundowanego. „Tak. Obydwa, ponieważ po moim pierwszym śmiertelnym wypadku z parasolką będę odreanimowana i odesłana do domu, gdzie będę mieć następny śmiertelny wypadek w pierwszy deszczowy dzień!” Lekarz, trzymając skalpel w dłoni, popatrzył na mnie i powiedział spokojnie - „Tniemy?” „Tak, śmiało” - odpowiedziałam. Odwróciłam głowę, żeby nie widzieć całego tego rozlewu krwi, żeby tylko odkryć że mam piękny widok odbijający się w lśniących kafelkach na ścianie. Ale uśmiechnęłam się i zdzierżyłam to. To była słodka, obrzydliwa ulga.

I tak oto po tygodniu moja pierś wróciła praktycznie do normy. Nie sczerniała i nie odpadła tak jak się spodziewałam, ani nie dostałam żadnej rzadkiej infekcji, która przeszła do serca i mnie natychmiast zabiła. Po 2 tygodniach podczas wizyty lekarz skomentował bardzo sucho „Widzę że ciągle pani żyje.”

O, tak, żyję.

PS  Rosie, która początkowo była bardzo szczęśliwa, że będzie mieć ospę tak jak jej duża siostra, po 5 dniach ma już dość. Ciągle powtarza: „Już nie chcę chicken poka.”

PS2  Kielbasa Stories ma nowych stałych bywalców. Witam Beata i zuz! Dzięki za przyłączenie się do nas i dzięki za czytanie.